31 Obserwatorzy
23 Obserwuję
leniwiecliteracki

Leniwiec Literacki

Ciernik i Pokrzywnica na tropie. Pożeramy książki z niszowych wydawnictw oraz dzieła wydane w małych nakładach przez samych autorów.  Selfpublishing nie nadaje się do jedzenia? Zobaczymy!

Aleksander Sowa „Enter”

Pokrzywnica: Zachęta brzmi tak: „to cyfrowa opowieść multisensoryczna o miłości, samotności, uczuciach. Eksperyment formy łączący (w formacie PDF po podłączeniu do Internetu i systemu audio) obraz, dźwięk i tekst (w innych formatach) dźwięk i tekst (…) Są zapiski o miłości, samotności, pięknie, złu, bólu, wspomnieniach, czasie i przeznaczeniu. Skażone nihilizmem tchną ogromnym ładunkiem smutku a każdy z nich to uniwersalna historia dotykająca ważnych dla każdego człowieka spraw”.

 

Ciernik: Myślisz, że taka forma ma w ogóle sens? Ja nie jestem przekonany.

 

Pokrzywnica: Popróbujmy. Zobaczymy, jak smakuje.

 

Ciernik: Liznąłem. Nie smakuje.

 

Pokrzywnica: Ech. Masz rację. Dziób mi skleiło gumą do żucia, ale go jakoś (nadludzkim wysiłkiem!) rozewrę i powiem, że bohater ma pecha do kobiet, a autor – do muz.

 

Ciernik: A też odnosisz wrażenie, że jednego od drugiego trudno odróżnić?

Pokrzywnica: Łatwo odróżnić. Bohater to treść. Autor to forma. Usprawiedliwienie bohatera  brzmi tak: „Spotykam kobiety, które są jak w najgorszych snach. Jeśli boli – piszę, aby bolało mniej. Nie interesuje mnie czy to poezja, czy pisanina. Ważne, że pomaga”. Autor nie ma usprawiedliwienia.

Nie ma nic złego w tym, że bohater spotyka złe kobiety. Ale fatalne jest to, że autor nie spotkał dobrej muzy. Wiesz, czym się różni dobra muza od złej?

 

Ciernik: Czym?

 

Pokrzywnica: Zła muza powie twórcy: Jejku, jakie to wzruszające! Ty książki powinieneś pisać! I biedny, naiwny autor leci i pisze. Grafomanię. Że pisze, to jeszcze nic strasznego, skoro dzięki temu go mniej boli. Gorzej, że to później publikuje. I wtedy ból czuje czytelnik.

Gdyby autor spotkał dobrą muzę, to by mu powiedziała: Przestań wciskać kity o gwiazdach, sercach, umieraniu i gorzkich łzach! Mów, co czujesz, co naprawdę czujesz, zamiast chować się za łatwą paplaniną. Mów prawdę – taką, jaka jest!

Dobra muza potrafi zmusić autora, żeby pisał autentycznie. Z samego wnętrza. Żeby się rozebrał ze wszystkich koszulek, rajtuzków, śliniaczków i kokardek. Żeby stanął w tekście nagi i bezbronny, piękny i straszny. Wtedy autor nie napisze banału jak z wiejskiej dyskoteki: „Bo znów siedzę sam wśród czterech ścian i tylko z Tobą płonąć chcę. Chcę jeszcze raz z Tobą być, jeszcze raz dotknąć, jeszcze raz uwolnić sny”. Nie napisze tak, bo dobra muza będzie go dręczyć, pytając ciągle i uparcie: Dlaczego wśród czterech ścian, a nie, na przykład, pięciu? Skoro „znów sam, to kiedy był poprzedni raz i jak to wtedy było? Co to znaczy „jeszcze raz z tobą być? Jak konkretnie być? I dlaczego raz za razem, a nie ciągle? Jeszcze raz dotknąć, ale jak? Ramienia dotknąć czy małego paluszka? A może z liścia przyłożyć? Skoro chcesz uwolnić sny, to dlaczego po prostu nie pójdziesz spać? A może to nie sny chcesz uwolnić, tylko coś całkiem innego?

Dobra muza rozebrałaby go, jak cebulkę, warstwa po warstwie, z tych wszystkich „wzruszających” ubranek. Do gołego mięsa. I może wtedy powstałaby dobra książka. Ale autor dobrej muzy nie spotkał. Pół biedy, gdyby nie spotkał żadnej – może wówczas schowałby te notatki ze swojej przeciwbólowej terapii do szuflady i też nie byłoby źle. Ale miał pecha i spotkał muzę złą, która mu powiedziała: Książki powinieneś pisać! No i mamy zestaw lepkich baloników z gumy do żucia, nadmuchanych banałem i kiczem. Aż głupio czytać – człowiek czuje jakiś taki żal przy lekturze, jakiś wstyd, jakieś zażenowanie. A temat przecież nie jest zły – miłosny, wieczny, odwieczny…

 

Ciernik: Chyba masz rację. Co ciekawe, znalazłem jeden w miarę sensowny rozdział, i to właśnie był rozdział, w którym autor nie uciekał tak bardzo w banały i wyświechtane klisze rodem z tekstów zespołu Ich Troje. Pisał o tym, jak sypie się związek, co się dzieje po kolei, rozkładał to na czynniki pierwsze. I w tym była jakaś prawda. Potem znalazłem jeszcze jedno fajne zdanie, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że to jest zdanie ukradzione Allenowi.

 

Pokrzywnica: Tam jest w ogóle sporo cytatów niezaznaczonych jako cytaty. Autor nie szuka własnych słów, tak jak nie szuka własnej prawdy. Posługuje się tym, co łatwe i wygodne. Dlatego chybia. Myślę, że wiedział, a przynajmniej przeczuwał, że chybia, że coś jest z tą książką nie tak, bo później włożył  tyle troski w formę: układ tekstu, linki, obrazy i muzyka w tle… Tylko to wszystko stanowi tu niepotrzebny ozdobnik, bo mięsa nie ma…

 

Ciernik: Nie ma. I dlatego nie wiem, czy jest sens rozmawiać o treści, bo ta jest płytka i banalna. Na dodatek dziwnie się czułem, gdy narrator zwracał się do mnie jak do kobiety.

Z ciekawości wszedłem na stronę autora. Płodny on, niczym Andrzej Pilipiuk. Czy przy takiej częstotliwości wydawania jest szansa, żeby pisać lepiej? Przecież książka wymaga czasu: na przemyślenie, napisanie, redakcję, korektę (ta też w „Enterze” kuleje).

Przypadek Aleksandra Sowy jest szczególny o tyle, że próbuje on połączyć wydawanie książek z mechanizmami działania internetowego marketingu. Żeby zaistnieć w Internecie trzeba stawiać na bardzo częste publikowanie, a na tym, niestety, musi cierpieć jakość. Sowa, poza powieściami, wydaje jeszcze poradniki dotyczące legendarnego fiata 126p. Autor płodny, ale jakość nie powala. Powinniśmy sięgnąć po jego najnowszą powieść, żeby powiedzieć coś więcej o tym fenomenie, bo to chyba jedyny selfpublisher, który w pełni zasługuje na to miano – uosabia zalety SP, ale zarazem  potwierdza, że oskarżenia rzucane pod adresem tej formy publikowania przez tradycyjnych wydawców i autorów są jednak uzasadnione.

Wracając jednak do hipertekstu: gdyby treść była OK, to czy myślisz, że taka forma ma w ogóle sens? Bo moim zdaniem więcej w tym minusów niż plusów. Na przykład trzeba zapomnieć o jakiejkolwiek sensownej fabule, można tylko pisać jakieś oderwane od siebie fragmenty. Druga sprawa: muzyka puszczana z YT, też trochę mija się z celem, bo niby ma to podkreślać klimat tekstu, ale jeżeli kawałek ma, powiedzmy, 5 minut, to czytelnik już dawno czyta inny fragment z innym klimatem, szczególnie przy takiej połamanej formie. Poza tym linki z YT czasami znikają i w przypadku „Entera” zdarza się tak, że przekierowuje na pustą stronę. Odsyłanie do wierszy wiszących gdzieś w necie ma chyba więcej sensu, ale przecież równie dobrze wiersz mógłby być w tekście, zwłaszcza przy takiej książce jak „Enter”, który próbuje przecież być prozą poetycką. Jak dla mnie hipertekst to ślepy zaułek.

 

Pokrzywnica: Nie zgadzam się. Uważam, że hipertekst daje różne ciekawe możliwości. Tylko trzeba mieć pomysł na opowieść hipertekstową z natury, to znaczy taką, której nie da się opowiedzieć inaczej. Taką, której czegoś by zabrakło, gdyby była opowiadana w tradycyjnej formie. „Enter” taki nie jest. Nawet gdyby był napisany dobrze, to hipertekst byłby tu jedynie ozdobnikiem.

 

www.leniwiecliteracki.pl

Źródło materiału: http://leniwiecliteracki.pl/dyskusja/aleksander-sowa-enter-e-book